piątek, 02 października 2009
Na podstawie moich notek można wysnuć wniosek, że tak dużo wiem na temat przeszłości mojej rodziny.
Niestety wiem bardzo mało, mniej niż chciałabym wiedzieć, niż powinnam wiedzieć.
Znam losy przodków ze strony mojej mamy. Mieszkałam z dziadkami. W czasach kiedy nie było telewizji ani komputerów z dziećmi się po prostu rozmawiało.
Dziadkowie opowiadali mi historie z przeszłości a ja je zapamiętywałam. Mam doskonałą pamięć. Nie muszę nic zapisywać.
Zawsze byłam bardzo ciekawa jak wyglądało życie w czasach kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. Byłam ciekawa zwłaszcza zwykłych drobiazgów, zwykłego codziennego życia. Pamiętam jak pytałam babcię o to jak wyglądał jej rodzinny dom, jakie meble stały i w którym miejscu. Jak się ubierała, czym bawiła. Co jadali na śniadanie. Wydawało by się, że to takie nieistotne szczegóły, a jednak na ich podstawie powstawał w mojej wyobraźni obraz minionych lat, obraz ludzi, którzy już odeszli. Pozostali jednak we mnie. Zabrałam wspomnienie o nich jak cenny bagaż na drogę mojego życia. Dzięki temu wiem kim jestem, skąd pochodzę.
Zdjęcie, które teraz przedstawiam pochodzi sprzed stu lat, z maja roku 1909. Przypuszczam, że jest to jedno z najstarszych zdjęć w moich zbiorach.
Zdjęcie jest zrobione przed domem moich pradziadków w dniu Pierwszej Komunii Świętej mojej babci Anny. Tej babci, o której pisałam w poprzednich notkach.
Na zdjęciu jest prababcia Rozalia, pradziadek Antoni i ich trójka dzieci- Anna, Franciszek i Józef, ten najmłodszy.
Ilekroć patrzę na to zdjęcie nie mogę uwierzyć, że uwieczniona na nim kobieta ma 45 lat, czyli kilkanaście lat mniej niż ja mam w tej chwili! Gdzież mnie do takiej poważnej, statecznej matrony!
Ciemna suknia zapięta pod szyję, skromnie upięty koczek, zero makijażu, groźna mina.
Jak to się ma do moich szpilek, wytuszowanych rzęs i rozwianego włosa? Pod tym względem czasy zmieniły się stanowczo na lepsze:-))
A tutaj matrona w całej okazałości.
Prababcia moja miała pięcioro dzieci ( przynajmniej takie mam informacje). Dwie najstarsze dziewczynki – Mania i Bronia- zmarły we wczesnym dzieciństwie. Bronia podobno była prześlicznym dzieckiem. W porównaniu z nią moja babcia była brzydulą. Syn Franio zmarł w czasie pierwszej wojny w wieku czternastu lat.
Na tym zdjęciu jest Franio ( pierwszy po lewej). Jest to jedyne zdjęcie nastoletniego Frania.
Pozostało Rozalii tylko dwoje dzieci. Anna została nauczycielką ( uczyła geografii), Józef również był nauczycielem. Ukończył wydział matematyczno - filozoficzny na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.
Cofnijmy się teraz do lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku. W miejsce, w którym rozpoczęła się historia mojej rodziny.
Tym miejscem był duży majątek ziemski gdzieś na ziemi kieleckiej. Właścicielem majątku był pan N. Pan N. miał córeczkę o imieniu Oleńka.
Zarządcą tego majątku był niejaki pan S. Pan S. miał córeczkę Rozalkę. Dziewczynki bardzo się zaprzyjaźniły. Rozstały się dopiero wtedy kiedy dorosły i wyszły za mąż.
Rozalka, jak już napisałam , miała córkę Annę.
Oleńka miała sześcioro dzieci. Najmłodszym synkiem był Lucjan. Ukończył seminarium nauczycielskie i rozpoczął pracę w szkole. W tej samej szkole dostała posadę nauczycielki młodziutka dwudziestoletnia Anna, córka Rozalii.
Młodzi się poznali, pokochali i postanowili się pobrać. Znając moją babcię, to raczej ona postanowiła :-))
Na zaręczyny młodych zostali zaproszeni rodzice. W czasie tej uroczystości, po wielu latach, spotkały się przyjaciółki z dzieciństwa. Radość ze spotkania była wielka. Zarówno Anna jak i Lucjan nie mieli pojęcia, że ich matki wychowały się w tym samym domu.
Tak to właśnie historia zatoczyła wielkie koło. Przeznaczenie?...
Wróćmy jednak do mojej prababci Rozalii.
Kiedy dzieci się usamodzielniły,została w swoim małym domku tylko z mężem. Zajmowała się domem , ogrodem i polem, którego spory kawałek posiadała. Znajdowało się tuż za domem.
Przez wiele lat ten kawał ziemi był w posiadaniu mojej rodziny. Jako dziecko biegałam jeszcze po polu, przesiadywałam pod wysokimi, strzelistymi topolami, które rosły na skraju pola. Dopiero w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku zabrano ziemie pod budowę osiedla mieszkaniowego.
Pradziadek Antoni zmarł nagle w roku 1929, w październiku i Rozalia została sama.
Przed wojną odwiedzała ją córka, syn i wnuki. Przyjeżdżali do babci z Siewierza dorożką.
Tu Zbyszek z babcią na ganku domu. W dali widać topole. W miejscu gdzie jest płot przed samą wojną został dobudowany duży dom, w którym ja się urodziłam i mieszkałam przez trzydzieści lat .
W gościnie u babci. Po lewej wnuczek Zbyszek, po prawej syn Józef.
W ogródku u babci. Po prawej stronie siedzi syn Józef z żoną Krysią ( Krysia jeszcze żyje, ma 93 lata)
W czasie wojny, jak już pisałam we wcześniejszych notkach, mieszkali z babcią Zbyszek i Władziu. To w jej domu zostali aresztowani przez gestapo.
Po ich aresztowaniu babcia została wysiedlona do starej dzielnicy żydowskiej, a w jej domu zamieszkali Niemcy.
Po wyzwoleniu wróciła do siebie.
W 1952 roku w nowym domu zamieszkali moi rodzice i prababcia Rozalia. W starym domu moi dziadkowie – Anna i Lucjan.
Pamiętam prababcię jako drobniutką, ubraną na czarno staruszkę, siedzącą przy stole w kuchni. Nie widzę już jej twarzy. Kiedy zmarła w wieku 92 lat, ja miałam zaledwie cztery lata. Wyczuwałam, że coś się stało, ale nie wiedziałam co. Skutecznie odizolowano nas od tego smutnego zdarzenia. Pamiętam tylko, że spaliśmy wszyscy u babci. Pamiętam, że ojciec mój przyszedł do domu zbyt późno z pracy i mama nie wpuściła go do mieszkania babci. Oczywiście za karę. Nie będę tego faktu komentować, ale moja mama zawsze miała jakieś dziwne, infantylne wyobrażenie o życiu i małżeństwie. Do dzisiaj jej to pozostało.
Biedny mój ojciec poszedł więc do naszego mieszkania, w którym w salonie na stole stała otwarta trumna. Zabrał ze sobą psa i położył się w sypialni, otwierając drzwi do salonu aby móc obserwować nieboszczkę. Wiadomo, że jeżeli czegoś nie widzimy zaczyna pracować wyobraźnia.
Przypuszczam, że ojciec nie bał się babci, która zawsze bardzo go lubiła. Często siadali wieczorami w kuchni i długo rozmawiali. Czasami babcia częstowała mojego ojca kielichem gorzałki.
To była po prostu równa babka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz