Zamieszczam dzisiaj następny z archiwalnych postów. Opublikowany był w roku 2009.
Od dzisiaj postaram się bywać tutaj w miarę regularnie.. Mam nadzieję, że znajdę trochę czasu na przygotowanie zdjęć w lepszej jakości. Właśnie wybieram się na emeryturę :))
Zbliża się Dzień Zmarłych. Święto większości bohaterów moich notek.
Jak w żadnym innym dniu w roku, pierwszego listopada przeszłość wraca do mojego domu i mojego serca. Bardzo intensywnie czuję jej wpływ na moje życie.
W tym dniu zapraszam wszystkich moich przodków, a Oni przychodzą. Przesuwają się cieniami przez mój pokój. Widzę ich wszystkich, chociaż większości z nich nigdy osobiście nie poznałam.
Nawiązując do poprzedniej notki, opowiem o ostatnim dniu życia mojego dziadka. Do dzisiaj czuję ucisk w sercu kiedy to wspominam.
Dziadek przeżył babcię o trzy lata. Bardzo za nią tęsknił i przez te lata nigdy nie doszedł do siebie. W tamtą niedzielę, w którą babcia odeszła, nie powiedzieliśmy nic dziadkowi. Po prostu nie wiedzieliśmy jak mu to powiedzieć. Mama przyszła ze szpitala i powiedziała tylko: już po naszej babci.
Nie mogłam zrozumieć znaczenia tych słów. To była pierwsza śmierć w najbliższej rodzinie, którą przeżyłam świadomie, już jako dorosła osoba. To stało się tak nagle, nie byłam przygotowana, jeżeli na śmierć najbliższych można się w ogóle przygotować.
Jeszcze poprzedniego dnia , przed wyjściem do sądu babcia przyszła do mnie. Szukała swojej broszki. Myślała, że ja ją zabrałam. Weszła tak cicho do pokoju, że się przestraszyłam. Zauważyłam, że wygląda źle. Była chyba bardzo zmęczona. Teraz już wiem, że wcześniej była na spotkaniu, na którym wspominano czasy wojny i jej synów. Musiała to bardzo przeżyć.
Kiedy babcia zmarła, poszłyśmy z mamą do dziadka. Mama, aby jakoś przygotować Go na złą wiadomość, powiedziała, że z babcią nie jest najlepiej, trzeba czekać, ale nadzieja jest niewielka.
Dziadek stał przy oknie i wpatrywał się się w nie, ale przypuszczam, że myślami był bardzo daleko. Kiwał tylko smutno głową. Takiego smutnego, zagubionego i bezradnego nie widziałam go nigdy przedtem. Jak to wspominam, serce mi się ściska.
W tym czasie ja ,w tajemnicy, poszłam do pokoju dziadka, do biurka, aby poszukać kartki z adresami członków rodziny i przyjaciół. Ktoś przecież musiał wysłać telegramy.
Przez te trzy lata życia, ostatnie lata ,dziadek podupadał na zdrowiu. Był słaby, przeziębiał się. Ostatnie przeziębienie zakończyło się zapaleniem płuc. Po pobycie w szpitalu nie czuł się dobrze. Po kilku dniach stan zdrowia pogorszył się znacznie, dostał wysokiej gorączki. Wezwaliśmy pogotowie. Przez kuchenne okno widziałam jak sanitariusze niosą dziadka na noszach. Zauważyłam Jego oczy wpatrzone we mnie. Duże, błyszczące od gorączki i pełne strachu. Wydawało mi się, że błaga mnie o pomoc. Jaką? Nie zapomnę tego widoku. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nosze zniknęły w karetce. Usłyszałam wycie syreny, a serce chciało mi wyskoczyć z piersi.
Co się zdarzyło w szpitalu, dowiedziałam się od mamy, która pojechała wtedy z dziadkiem.
Zawieźli Go na izbę przyjęć i zostawili.
Jakaś pielęgniarka obejrzała dziadka i poszła sobie. Mama długo szukała lekarza, który zajął by się dziadkiem. Po jakimś czasie łaskawie pojawił się znudzony i zły lekarz, popatrzył na dziadka i powiedział głośno do mamy słowa, które z pewnością słyszał również mój dziadek: co mi pani tutaj trupa przywiozła! Przecież to już agonia!
I poszedł.
Po piętnastu minutach dziadek zmarł. Na pustej i zimnej izbie przyjęć, sam, bez opieki.
Spoczął obok babci. Teraz już na zawsze są razem.
W niedzielę odwiedzę grób dziadków, zapalę znicze i jeszcze raz przeproszę za tamtego lekarza....ktoś to musi zrobić...
Jednak ostatnich chwil życia i wypowiedzianych słów nic i nikt już nie zmieni...
Teraz Dziadkowie spacerują razem po Niebiańskich Plantach...
Są z nimi ich dwaj synowie.
Na zawsze razem...
Rozumiem i widzę starszego Pana którego sanitariusze niosą do karetki, on wiedział .....i czuł....płaczę, bo się boję śmierci, nawet nie umiem pisać czyjej..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Serdecznie autora.
Hania z Bydgoszczy