czwartek, 17 listopada 2011

Wszystko to co jeszcze pamiętam

Każde życie składa się z chwil. I właśnie te chwile zapamiętujemy, zatrzymujemy na fotografii.
Na ich podstawie tworzymy obraz człowieka i jego życia. Ale to są tylko chwile.
Większość czasu zawartego w granicach czyjegoś życia przepada na zawsze, bez śladu.
Szukam w pamięci i dokumentach takich właśnie pozostałych jeszcze strzępków czyichś losów.
Opowieści, anegdoty, zdjęcia. Tak mało. Musi jednak wystarczyć, aby jak najdłużej zachować w pamięci ślad człowieka, który kiedyś żył, kochał, cierpiał i pozostawił po sobie puste miejsce, którego nic nie zapełni.
Ponieważ każdy człowiek jest jedyny i niepowtarzalny.

To dziadkowie w młodości. Takich znam tylko ze zdjęć.



Do tej pory pisałam o życiu moich dziadków w czasach, których ja nie mogę pamiętać. Znam je tylko z opowieści członków rodziny, ze zdjęć i listów.
Dzisiaj chciałabym przedstawić dziadków takich, jakich ja pamiętam. Podzielić się moimi własnymi wspomnieniami.

Takich dziadków pamiętam.




Mojego dziadka pamiętam zawsze z nieodłącznym „papirosikiem”. Dziadek palił dużo. To właśnie od niego przejęłam ten nałóg. Pierwsze papierosy paliłam przy piecu w kuchni dziadka, w jego towarzystwie, wydmuchując dymek do popielnika.
Kupowała mi je babcia. Miałam wtedy osiemnaście lat i mogłam palić legalnie.


Dziadek był nauczycielem języka polskiego. To właśnie On zaraził mnie miłością do literatury. Pod jego czujnym okiem podejmowałam pierwsze próby literackie. On nauczył mnie pisać wypracowania z języka polskiego.
Od najmłodszych lat uczył mnie również języka rosyjskiego. Mając siedem lat władałam językiem polskim i rosyjskim równie biegle. Znałam literaturę rosyjską w oryginale. A poezja w języku rosyjskim jest po prostu przepiękna.
Dlaczego właśnie rosyjski?
Dziadek mój urodził się w roku 1894. Na ziemiach zaboru rosyjskiego. Uczył się początkowo w seminarium nauczycielskim, w którym wykładano wyłącznie w języku rosyjskim. Języka polskiego nie wolno było używać na terenie szkoły. Stąd u niego doskonała znajomość tego języka.
Ulubionym zajęciem dziadka było rozwiązywanie krzyżówek , rebusów, szarad i oczywiście gra w szachy.
To właśnie On wprowadził mnie w tajniki tej szlachetnej gry.
Kilka razy w tygodniu przychodził z wizyta do dziadków stary nauczyciel, pan Józef z żoną Stefanią. Panie siadały w pokoju na kanapie i rozmawiały lub haftowały obrus, panowie rozkładali szachownicę i grali w szachy. Oczywiście zawsze wygrywał mój dziadek. Czasami jednak pozwalał Józiowi wygrać, aby sprawić mu przyjemność. Pamiętam te szachy. Piękna drewniana, inkrustowana szachownica i kunsztownie rzeźbione szachy.
Któregoś roku zdarzyła się tragedia. Dzieci, bawiąc się figurkami, zgubiły białego konika. Jak to się stało? Nie wiem. Nie pamiętam. Pamiętam natomiast to, że dziadek mój z kawałka drewna wyrzeźbił pięknego konika szachowego do kompletu.
Wydaje mi się, że te szachy znajdują się jeszcze u mojej mamy.


Dziadek przesiadywał zawsze przy swoim biurku, tym samym, które pokazywałam na fotografii z lat przedwojennych, z domu w Siewierzu. Czytał książki, pisał, rysował. Robił również piękne ramki do obrazków, fotografii, pięknie oprawiał stare, zniszczone książki.
Największą atrakcja mojego dzieciństwa, na którą zawsze czekałam z niecierpliwością, były wędrówki z dziadkiem po parku, starych uliczkach miasta i uroczych zakątkach. Zabieraliśmy ze sobą bloki rysunkowe, ołówki i rysowaliśmy zabytki architektury, drzewa, napotkanych ludzi i wszystko co nas zaciekawiło i zachwyciło.

Przedstawiam kilka rysunków dziadka. Pierwszy to portrecik wnuczki. Czyli mój :-))



Babcia moja do końca życia, do ostatniego dnia pracowała. Była zawsze elegancko ubrana i uczesana. Zawsze pachniała perfumami. Do dzisiaj pamiętam ten zapach.
W wolnych chwilach siadała w fotelu, tym przywiezionym z Siewierza, ocalałym z wojennej pożogi i czytała książki. Bardzo lubiła książki historyczne i kryminały Agaty.


Przyzwyczajona przez lata do służących, nie była typową gospodynią domową. Przez wiele lat przychodziła do naszego domu pani, która zajmowała się sprzątaniem , myciem okien i praniem. Sąsiad zza płotu ( za jego prawnuka wyszłam wiele lat później za mąż. Istny mezalians!) przychodził kosić trawę w ogródku. Jego żona przynosiła nam mleko.
Dopóki babcia pracowała w szkole, przynosiła obiady ze szkolnej stołówki. Były, powiedzmy szczerze, takie sobie:-) Dopiero pod koniec życia zajęła się karmieniem rodziny. Gotowała bardzo dobrze. To od niej nauczyłam się gotowania i pieczenia ciast.
Innymi pracami domowymi babcia się nie zajmowała. Dziadek bardzo pilnował, żeby się nie przemęczała. Chorowała na serce. Codziennie po obiedzie babcia ucinała sobie drzemkę i nie wolno było jej przeszkadzać.
Zaraz po wojnie babcia ciężko zachorowała. Rak piersi. Operacja. Badania raz do roku. Na szczęście nie było żadnych przerzutów. Ale przez kilka lat dziadek mój żył w ciągłym strachu o babcię. Do końca życia babcia nosiła specjalny biustonosz z wkładką. Niestety nie było jeszcze takich protez jak teraz i wyraźnie było widać różnicę w wielkości piersi.
Pod koniec kwietnia 1974 roku babcia wracała z sądu, gdzie była ławnikiem, poczuła jak cierpnie jej prawa noga i ręka. Przywołała dziadka, żeby jej pomógł dojść do mieszkania. Dziadek nie wiedział co robić, zaczął masować rękę. I to był wielki błąd.
Ja dowiedziałam się o zajście w chwili ,kiedy dziadek przyszedł do naszego mieszkania ( jak już pisałam wcześniej, to były dwa połączone ze sobą domy)i poprosił abym zadzwoniła na pogotowie.
Po wejściu do mieszkania dziadków zastałam babcię siedzącą w fotelu. Nie mogła już nic mówić. Pamiętam tylko jej wzrok. Otwarte szeroko niebieskie oczy a w nich ogromny strach. Przynajmniej ja tak to odebrałam.
Kiedy przyjechał lekarz babcia była już nieprzytomna. Aby zmniejszyć ciśnienie upuszczono nieco krwi. Do dzisiaj widzę szklankę do połowy wypełnioną krwią mojej babci. W całym zamieszaniu zapomnieliśmy o niej i już po pogrzebie zauważyłam tę szklankę ze skrzepnięta już krwią.
Wrażenie było wstrząsające.
Babcia zmarła w szpitalu nie odzyskawszy przytomności. Nie wiem czy była możliwość uratowania jej życia, ale przecież nie z takich wylewów ludzie wychodzą . Powiem tu wyraźnie: babcia zmarła z powodu karygodnego zaniedbania personelu medycznego.
Po trzech dniach odbył się pogrzeb. Stałam przed kaplicą. Nie weszłam do środka. Nie chciałam widzieć babci w trumnie. Zerknęłam tylko do wnętrza kaplicy i zobaczyłam ręce babci, złożone jedna na drugiej, tak jak zwykła je trzymać. Jak trzymała je zaledwie trzy dni temu....
W dniu śmierci babci, nad ranem, o godzinie, w której odeszła ,z budzika stojącego na stoliku w moim pokoju, wypadł kluczyk, służący do nakręcania. A nie miał prawa wypaść.... Znak jakiś?
Nie wiem....
A może jednak?
Tego wieczoru , w lutym 1942 roku, kiedy zastrzelono starszego syna babci, Zbyszka, babcia obudziła się nagle i spytała dziadka: co to za głosy? Zbyszek przyjechał?
Dziadek odpowiada, że nikogo nie ma.
Jak to nie? Przecież słyszałam wyraźnie jak Zbyszek mnie woła -mamo!
O tej godzinie zginął...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz